Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

O Kasprowym

Piękny jak Robert Redford

Dodano: Czwartek, 7 luty 2008 / Ilość wyświetleń: 11388Jan Gąsienica-Ciaptak - Robert Redford polskich nart.<br />Fot. ze zbiorów W. SzatkowskiegoWysoki, przystojny, uśmiechnięty, jeżdżący nienaganną techniką. Taki jego wizerunek wyłania się z fotografii pochodzących z lat 50. Można go nazwać Robertem Redfordem polskich nart. Jakże to dawno, i ile się zmieniło od tamtych czasów na Kasprowym Wierchu... Dawne trasy pozarastały świerkowym lasem, kolejka inna... Jan Gąsienica-Ciaptak z Krzeptówek był narciarskim samoukiem, a właściwej techniki jazdy na nartach nauczył się przez trening i podpatrywanie najlepszych, do których dołączył w latach 50. Trzy razy reprezentował barwy Polski na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Narciarskie szlify zdobywał na Krzeptówkach, a wielkie sportowe sukcesy osiągnął na nieistniejących już dzisiaj trasach FIS 1 i FIS 2 w rejonie Kasprowego Wierchu.

Zaczął jeździć jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Najpierw, jak większość chłopców, startował w zawodach z przeszkodami dla dzieci na Lipkach. Uprawiał wszystkie konkurencje: zjeżdżał, skakał i biegał na nartach, zaliczając zjazdy przez słynne "wyćwiki". Czym były owe słynne "wyćwiki"? Karkołomnymi, na wprost, zjazdami w reglach, które uprawiali chłopcy z Krzeptówek. Skręty w gęstym lesie, pomiędzy grubymi pniami świerków wyrabiały szybkość, refleks i odwagę. Później zapisał się do klubu SN PTT. - Działało wtedy kilka grup chłopców jeżdżących na nartach: pierwsza na Małym Żywczańskim, druga na Krzeptówkach, trzecia - w Kościelisku. Pierwsze narty zrobił mi ojciec. Były dobre, bo ojciec był znanym cieślą - wspomina. W 1937 r. wygrał slalom juniorów w Suchym Żlebie na Kalatówkach. Zainteresował się nim ówczesny trener polskich zjazdowców Austriak Franz Zingerle.

Po wojnie wrócił do sportu. Zaczęła się kariera piękna, ale usłana wieloma upadkami i kontuzjami. Startował trzykrotnie na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich: w roku 1948 w St. Moritz, w 1952 r. - w Oslo, w 1956 roku - w Cortina d'Ampezzo. Na pierwszej olimpiadzie wystartował też w konkursie skoków - zajął 36. miejsce. W Oslo start mu nie wyszedł. Z kolei na trzeciej swojej olimpiadzie, w Cortinie d'Ampezzo, zdobył 15. miejsce w slalomie specjalnym, potwierdzając, że należy do szeroko pojętej światowej czołówki. Ponadto zajął 8. miejsce w trójkombinacji alpejskiej i 15. - w slalomie w Mistrzostwach Świata FIS w Are w Szwecji (1954). Także na najtrudniejszych trasach alpejskich: w Wengen, Kitzbuehel, Ga-Pa, Chamonix wielokrotnie plasował się w piętnastce najlepszych.

Zimowe Igrzyska Olimpijskie w St. Moritz, 1948 rok. Defiluje polska ekipa olimpijska.
W drugim szeregu Ciaptak i jego koledzy.
Fot. ze zbiorów rodziny Marusarzów


Lubił zjazd, ale szczególnie dobrze czuł się w slalomie gigancie. Bywało, że na zawody w Alpy jechał nie zrobiwszy wcześniej ani jednego treningu biegu zjazdowego! Dzisiaj to się nie mieści w głowie, ale w latach 50. tak właśnie było... Braki treningowe i sprzętowe nadrabiał, jak i jego koledzy - Roj, Dziedzic, Marusarz, Zarycki i inni - góralską brawurą i ogromną odwagą. Kiedyś na zawodach w zjeździe w szwajcarskim Wengen Polak pokonał wszystkich zawodników szwajcarskich. Zajął 16. miejsce. Gdy dziennikarze szwajcarscy dowiedzieli się, że Polak nie przejechał wcześniej ani jednego treningu biegu zjazdowego, napisali, że lepiej będzie, jeśli szwajcarscy zawodnicy przestaną jeździć na nartach, skoro pokonał ich Polak, który w tym sezonie ani razu nie trenował zjazdu...

Ciaptak słynął z wyśmienitej techniki, a swoją klasę pokazywał wielokrotnie w Zakopanem podczas Memoriału Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Jego nazwisko wzbudzało podziw u kibiców, którzy tysiącami obstawiali słynną trasę "FIS 2" z Kasprowego Wierchu. Wołano: - Ciaptak jedzie! Na zawody rozgrywane w rejonie Kasprowego przyjeżdżała wówczas światowa czołówka zawodników: Austriacy, Francuzi, Włosi. Bywali tu słynni alpejczycy - Schranz, Schuster, Zimmerman, Bozon, Allais, i wielu innych.


Na trasach FIS I i FIS II wywalczył ponad 20. medali Mistrzostw Polski.
Fot. ze zbiorów W. Szatkowskiego


Apogeum umiejętności Ciaptaka przypadło na połowę lat 50. Na Gorczykową przychodziły wówczas tysiące kibiców, by podziwiać mistrza. Nie zawodził. Jeździł wręcz na złamanie karku. Imponowała lekkość, z jaką wykonywał wszystkie ewolucje: skręty, skoki przez kosówkę, szusy. To był narciarski artyzm w najwyższym wydaniu.

To chyba on pierwszy nazwał Stanisława Marusarza "Dziadkiem". Było to podczas zawodów w Bańskiej Bystrzycy. Nasi reprezentanci wracali pociągiem z Czechosłowacji do kraju. Na jednej ze stacji Marusarz zdobył dla wygłodniałych młodych sportowców kilka bochenków chleba, ale Ciaptak wtedy spał i chleba nie dostał. Gdy obudził się, powiedział z lekkim wyrzutem: - A o mnie zeście dziadku zabocyli? Określenie "Dziadek", symbolizujące wielki szacunek do Marusarza. Ogólnie się przyjęło.

Ciaptak słusznie w latach 50. i 60. był nazywany był królem polskich tras zjazdowych. Zdobył na nich aż 28 złotych medali Mistrzostw Polski. Karierę zakończył w roku 1966, zdobywając na koniec srebro w kombinacji alpejskiej oraz brąz w biegu zjazdowym. Miał wówczas 44 lata. Rywalem, którego szczególnie się obawiał, był "Simek" Zarycki, tak jak on mieszkaniec Krzeptówek. - Simek często wypadał z trasy, bo jechał na złamanie karku, ale jak dojechał do mety, to nie było na niego siły - wspomina.

W ślady ojca poszedł Maciej Gąsienica-Ciaptak, który zdobył 25 złotych medali w Mistrzostwach Polski, dwukrotnie startował w Mistrzostwach Świata (1974 - St. Moritz i 1978 - Garmisch-Partenkirchen), i był zdobywcą tytułu akademickiego mistrza świata. Jak więc łatwo obliczyć, Jan i Maciej Gąsienica-Ciaptak razem zdobyli aż 50 złotych medali Mistrzostw Polski.

Jan i Maciej Gąsienica-Ciaptak.
Fot. Wojciech Szatkowski


Jan i Maciej nadal mieszkają na Krzeptówkach, Maciej zamienił narty zjazdowe na motor crossowy, ale jego ojciec czasami zapina narty i nadal wzbudza na stoku zachwyt swoją mistrzowską techniką.

Wojciech Szatkowski