Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

Wspomnienia o ludziach z Kasprowym w tle

Dodano: Poniedziałek, 25 styczeń 2010 / Ilość wyświetleń: 2787Pamiętam doktora Wiktora Stankiewicza z Warszawy, pochodzącego z Wilna, wielkiego sympatyka narciarstwa. Miał bardzo dobry układ z dyrekcją PKL. Fundował nagrody na zawody sezonowe PKL-u, wspomagał PKL, jeśli chodzi o różne akcje reklamowe, itd. Miał wejście poza kolejnością na przejazdy kolejką linową. Jego syn, młodszy ode mnie, wymyślił, że najlepsze postępy narciarskie będzie miał, jeśli będzie jeździł w towarzystwie młodzieży dobrze jeżdżącej na nartach. Stąd bardzo często zapraszał mnie do takich wspólnych jazd na Kasprowy. Chyba nigdy nie obróciłem tyle razy trasy Kasprowy-Kuźnice w ciągu jednego dnia, jak to się odbywało z doktorem "Wichtiuszą". Zjeżdżał, odpinaliśmy narty, ludzie kłębili się na schodach ustawieni w kolejce, myśmy obchodzili tłum, konduktor otwierał drzwi: - Panie doktorze, proszę bardzo! - Ale ja jestem z młodymi ludźmi. - No dobrze, skoro tak, proszę bardzo. To było cos fantastycznego. Wspominam to jako wspaniałą przygodę. Dla mnie to była niesamowita frajda, no i dzięki temu miałem duże możliwości treningowe.
Prof. Kulczycki - był to starszy pan. Pamiętam go, gdy miał już ponad 70 lat. Profesor matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. Zatrzymywał się u moich rodziców. Reprezentował grupę narciarzy, którzy nie za bardzo akceptowali techniczne urządzenia narciarskie w górach. Uważał, że jeśli ktoś chce iść na narty, to bez tłoku, bez kolejek, tylko na piechotę. W związku z tym, że był już po siedemdziesiątce, zgodził się na kompromis jazdy kolejką na Kasprowy, ale miałem wyrzuty sumienia, gdy widziałem, że zjeżdża do Kotła Gąsienicowego, po czym zakosami podchodzi do góry, a ja podjeżdżam do wyciągu i machałem mu jadąc krzesełkiem do góry. Był konsekwentny, prawdopodobnie rzeczywiście nie skorzystał z kolejek krzesełkowych na Kasprowym. Ojciec mi przypomniał, że to był człowiek złotego serca. Przeważnie przegrywał na tym, że był zbyt szczodry w obdarzaniu ludzi swoją sympatią i chęcią pomocy. Pewnego razu wrócił z Kasprowego, i pytał ojca, gdzie można kupić rękawiczki. - Jak to, miałeś takie znakomite rękawiczki, specjalnie robione przez góralkę - powiedział ojciec. - Tak, ale spotkałem na nartach kogoś bez rękawiczek, miał już prawie odmrożone ręce, dałem mu swoje, ja jakoś dojechałem, jemu prawdopodobnie te rękawiczki będą lepiej służyły niż mnie.
Któregoś dnia zjechał z Kasprowego zmordowany, już niemal o zmroku, poszedł do łazienki, powiedział, że idzie się tylko umyć, i kładzie się spać. Powiedział, że spotkał jakąś panią na nartostradzie, ludzie już zjeżdżali, uciekali, nikt się nią nie zajął, ona była przemarznięta, nie bardzo dawała radę. Zdjął skafander, dał jej, i pilotował ją do Kuźnic. W związku z tym bardzo przemarzł, ale miał świadomość, że ona nie zginęła w Tatrach, że nie została. Wrócił do domu, mówił, że będzie spał. Za chwileczkę ojciec usłyszał łomot w łazience, okazało się, że to był ostatni jego ruch. Organizm nie wytrzymał i taki był jego koniec. A to był człowiek, który systematycznie, w każdej wolnej chwili, gdy miał przerwy między egzaminami, przyjeżdżał do Zakopanego. Kasprowy był dla niego górą, którą kochał.