Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

O narciarstwie i Zakopanem

Dodano: Czwartek, 11 marzec 2010 / Ilość wyświetleń: 3306- W 1981 wyjechał pan do Francji. Jak po latach ocenia pan tę decyzję?

- To była decyzja podjęta dawno po mojej sportowej karierze. Mój brat jeździł do lat 80. Ja skończyłem jeździć w 1974 roku. Potem startowałem jeszcze w zawodach w Stanach Zjednoczonych. A do Francji po prostu - wyjechałem. Tu sportowo nic się nie działo, a po powrocie ze Stanów Zjednoczonych człowiek był napompowany trochę innymi ideami.
W 1977 roku wróciłem z USA do Polski do polityki, potrzebnej, ale sportowo - coraz mniej, coraz mniej się działo. Przypadek zrządził, że dostałem zaproszenie objęcia klubu narciarskiego we Francji, w St. Gervais. Skorzystałem z tego zaproszenia. Kontrakt zaczynał się 10 grudnia 1981 roku. Tam miałem przyjaciół - byłych narciarzy. Jeden z nich był prezesem tego klubu i on zaproponował mi pracę. Pojechałem na kontrakt, który miał trwać krótko, a potem się przedłużył. 16 lat pracowałem w klubie. I tyle.

Ałuś podczas startu na MŚ w Val Gardena (Włochy), 1970 r.


- Jak układało się na początku? Znał pan francuski?

- Tak, znałem język, obyczaje. To nie był dla mnie wyjazd w ciemno.

- Czy dziś związany jest pan bardziej środowiskiem narciarskim w Polsce czy we Francji?

- Z pacą trenera już dawno skończyłem. Natomiast chyba w tej chwili chyba mocniej związany jestem z Polską, również ze względu na sprawy zarobkowe. We Francji trzyma mnie z kolei życie rodzinne. Jestem typowym wytworem tej nowej Europy, gdzie panuje duża prowizorka, człowiek nie jest zakotwiczony. Jestem dopiero pierwszym pokoleniem przeżywającym tego typu zjawisko.

- Jaką pan widział dawniej i widzi obecnie różnicę w sporcie narciarskim i podejściu do niego we Francji i Polsce?

- W Polsce w latach 70 nastąpiło rozprężenie. Polityka była najważniejsza. Powstała ogólna niemoc, jeśli chodzi o możliwości, a równocześnie sport w tym momencie podupadł. Tkanka sportowa, jak każda tkanka jest bardzo wrażliwa - to pierwsza rzecz, która "siadła?. Jeśli połączy się z tym brak jakichkolwiek możliwości finansowych, możliwości...Zaczęliśmy szybko odpadać od poziomu krajów alpejskich, poza paroma wspaniałymi wyjątkami, takimi jak siostry Tlałki czy Ewa Grabowska. Dziewczętom jakoś to szło. Ale generalnie nasze narciarstwo alpejskie praktycznie zaczęło siadać. Mimo olbrzymich ambicji i chęci. Na Tlałkach i Ewie Grabowskiej ten nasz przyzwoity poziom się załamał. Potem trzeba było długo próbować odrabiać, i jak widać do dzisiaj rezultaty są mizerne, mimo że trwa to już ok. 30 lat.

- Jak pan ocenia możliwości Zakopanego, jeśli chodzi o rozwój narciarstwa? Znany jest pan z wyraźnych poglądów na to, co należałoby zmienić, by przyciągnąć tu narciarzy.

- Jest wiele elementów. Pierwszy - struktura miasta. Mało jest rodzin, które chciałyby narciarstwo pociągnąć. Głęboko zostać w sporcie. Mało kto chce się sportowi wyczynowemu poświecić, co jest dosyć mocno zrozumiałe... Bo w Zakopanem nie ma gdzie tego narciarstwa tu specjalnie uprawiać. Paradoksalnie to brzmi, bo wokół same góry i znakomite warunki do uprawiania narciarstwa.

- Dlaczego? Jaka jest pana opinia na ten temat?

- Do uprawiania narciarstwa wyczynowego potrzebny jest pewien warsztat. W zimie parę stoków narciarskich, które byłyby dostępne dla trenerów i zawodników; na których można by swobodnie stawiać tyczki; dobrze zrobione, porządnie zaśnieżone trasy. Tutaj w Zakopanem, poza jednym stokiem, który się pojawił - Harendą - jest słabo.

- Czy widzi pan możliwości, by zorganizować tu taki warsztat?

- Trudno powiedzieć. Na to musi się złożyć wiele elementów. Gdy byłem młodym zawodnikiem w klubie, mnie nie obchodziło, gdzie mogę i za co trenować. Wówczas klub wspierał mnie finansowo. Dostawałem karnet, ale stok był wolny od narciarzy. My zawodnicy mogliśmy robić normalną robotę, trening. Na Kasprowy można był też wyjechać mimo różnych trudności, jeździło się po Beskid, i nikt się nie zastanawiał, czy Beskid ma być otwarty czy zamknięty dla narciarzy. Cała Polana Goryczkowa była dla narciarstwa, od Kondratowej. To wszystko było nasze, narciarskie. W tej chwili tego nie ma. Jakieś wydzielone kiszki, a reszta zostawiona tzw. przyrodzie. Gubałówka również jest zamknięta - przez osobę Byrcyna.
Mam już swoje lata, w narciarstwie siedzę co najmniej 55 lat, i wiem jak było i widzę, co jest, poprzez tego rodzaju poczynania ludzi, którzy za nic mają wartości miasta; mają to wszystko w nosie. Butorowy zamknięty, Gubałówka zamknięta po Kotelnicę, czyli olbrzymia część Pasma Gubałowskiego, które powinno przyjąć co najmniej 10 tysięcy narciarzy jest zamknięta. Teoretycznie gdybyśmy te tereny wykorzystywali narciarsko, Zakopane odrodziłoby się może sportowo. Co do Kasprowego z okolicami - dla mnie to jest pewnik, że któregoś dnia tam wejdziemy w sposób normalny, powstanie jeszcze parę urządzeń dobrze służących narciarzom, będzie sztuczne naśnieżenie, bo musi być, bez tego nie ma cudów. Nie może być takiej sytuacji, że narciarz uderzając krawędzią o kamień jest za to karany, że szkodzi kamieniom...

-W czym tkwi zakopiański problem?

- We Francji góry są podobne, górale podobni, tylko jest jakby więcej zrozumienia i wspólnej działalności. Tego u nas nie ma. Generalnie chodzi o to, że we Francji, jeśli wyciąg idzie po prywatnych gruntach, to ludzie, którzy przyzwalają na ogrodzenie na zimę ich miejsca, często korzystają z tego nie bezpośrednio, ale pośrednio, bo całej miejscowości idzie lepiej. A my tutaj cały czas grodzimy pola.

- Ale górale w Białce czy innych miejscowościach zakładają spółki i wspólnie budują wyciągi. W Zakopanem tego jeszcze nie ma.

- Trochę za dobrze nam było. To jest główny powód. Żyliśmy sobie jako społeczeństwo góralskie wyjątkowo "bidne"jeszcze w 19. wieku, potem jakoś to poszło, i wielu ludzi niestety wśród naszego społeczeństwa zadziera nosa, nie chcę tego nawet określać. Złożyło się wiele złych elementów. Np. ekstremalne pójdzie Parku w stronę tzw. ochrony, która praktycznie przebiega tak, że odcięła miasto od gór.

- Ale to jest zadanie Parku - ochrona...

- Ochrona - modne słowo. Rozumiem, że przy milionach ludzi muszą być bariery, ludzie muszą być kanalizowani, itd. Ale nie wolno robić takiego cyrku. Bo to, co robi Park, to jest cyrk. Żeby dostępne od 100 lat praktycznie tereny narciarskie zamykać.

-Park chciał poszerzyć teren wokół Kasprowego dla narciarzy, ale organizacje ekologiczne się na to nie zgodziły...

- Co mnie to obchodzi. Umówmy się, że to Park spowodował, że te różne organizacje ekologiczne powstały jak grzyby po deszczu. Zezwolenie na Beskid? Ja tam całe życie spędziłem, i nagle mam teraz być karany. Ja teraz na Kasprowy w ogóle nie jeżdżę. To jest taki mój wewnętrzny protest. Mam gdzie jeździć, nie muszę się pchać w miejsce, które zawsze bardzo szanowałem i ceniłem, które tak teraz wygląda...
Jest też paru ludzi, którzy po prostu zakopali to Zakopane. Wszystko grodzimy. To mocno wpływa na negatywny rozwój całego miasta. Jak nie ma nart i dobrej klienteli, przyjeżdża klientela nie powiem gorsza, ale trochę inna.

- Jak pan ocenia przyszłość miasta pod tym kątem? Czy coś się ruszy, czy raczej ta sytuacja będzie się pogłębiać?

- Ja myślę, że oprócz pierwszego dna jest drugie, i kolejne dno. Teraz na pewno dotknęliśmy pewnego dna i jest szansa, żeby się odbić, bo jak nie, to pójdziemy w drugie dno. Aby z tego dna się odbić, to musimy sobie przyjąć, że potrzebny jest okres co najmniej dekady. Nie naprawimy tego w ciągu chwili. Miasto położone jest na wysokości 800 metrów wśród gór i tego nie da się zniwelować, tak już mamy. A Bukowiny i inne ośrodki trzeba traktować nie na zasadzie konkurencji, a na zasadzie wspólnego dzieła. Ciągle psioczymy na dojazd do Zakopanego. Owszem, jest ciasno, ale moim zdaniem nie wszystkie rozwiązania komunikacyjne zostały jeszcze do końca przestudiowane. Chcą poszerzyć drogę do Zakopanego. I co? Będziemy stali w korku od Nowego Targu? Albo Zakopane pójdzie w takim kierunku, że ta autostrada do miasta będzie, ale będzie pusta. Wszystkie te elementy, o których mówię, muszą być z sobą wspólnie złożone. Inaczej bida. A po co nam to? Polakom, którzy chcą mieć taką jedną perełkę tutaj, a nie pośmiewisko.
Dawniej właściciele na biegowych trasach narciarskich dokładali śniegu, by się narciarzom dobrze biegło, albo dawali kwaśne mleko, a dziś grodzą. Potrzeba, żeby się bardziej wzięli razem do kupy i wspólnie działali, a nie myśleli jedynie, żeby pazurami zagarnąć, co się da. Trzeba dać też coś od siebie.

-Gdzie pan jeździ na nartach?

- Jeżdżę dużo we Francji i u siebie, w Sieprawiu. Na Kasprowy na razie nie idę. Idę jedynie na mszę w kwietniu. Nie chcę stracić pamięci dawnego Kasprowego ...