Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

Z bambusem z Kasprowego

Dodano: Poniedziałek, 28 lipiec 2008 / Ilość wyświetleń: 9583Dawny kij - bambus.<br />Fot. Wojciech Szatkowski

W czasach, gdy kolejka na Kasprowy nikomu się jeszcze nawet nie śniła, pierwszym kijkiem był bambus, zwany z austriacka Alpenstockiem, czyli kijem alpejskim, bo z pięknych i wysokich Alp dotarł do Zakopanego. Był to ponad 2-metrowy kij używany przez pionierów „białego szaleństwa”. Sprawdził się w okresie zimowego zdobywania Tatr, słynnych wyryp narciarskich, na których trzeba było wykonać łuk alpejski w stromym terenie i to nieraz z 20-kilogramowym plecakiem na grzbiecie. To nie były żarty! Kij ten był podporą i zabezpieczeniem przed lotem w przepaść. Niejeden wiele mu zawdzięczał. A widok narciarza z dwumetrowym „bambusem” w dłoni, pędzącego na nartach, exemplum - z Przełęczy Goryczkowej w chmurze śniegu, budził szacunek. Wyposażony narciarz wyglądał niezwykle bojowo i dlatego czasem nazywa się tych pionierów narciarstwa w Zakopanem rycerzami Tatr.


„Używaj kija, ale tylko w koniecznych razach...”

Co piszą o dawnych kijach, poczciwych „bambusach”, pierwsze polskie przewodniki narciarskie? Józef Schnaider w 1898 r. o kijach bambusowych wypowiadał się w samych superlatywach: - Do jazdy na nartach potrzebnymi są kije, jednak nie należy przyzwyczaić się zanadto do nich, lecz posługiwać się jedynie w koniecznych razach. Kije niezbędne są przy stąpaniu do góry, służąc za podporę, do obrotów, szczególnie na pochyłościach i uboczach, dalej do jazdy ze zbyt stromych szczytów i pagórków, jako też do odbijania się przy jeździe na równinach...kij taki jest 1.80 - 2.00 metra długi opatrzony ostrem okuciem. Ciekawe, że jesz-cze w dobie bambusa Schnaider wspomina o dwóch kijkach, które zaczęto używać kilkanaście lat później: - Przy nauce najlepiej używać dwóch krótkich kijów. Ciekawa uwaga. Mariusz Zaruski i Henryk Bobkowski, jedni z pierwszych narciarzy w Tatrach, zwolennicy szkoły alpejskiej, hołdowali „bambusowi”, a krytykowali raczej dwa kije i pisali w swym prze-wodniku z 1908 r. o „bambusie” w sposób następujący: - W górach, gdzie teren przedstawia często znaczne trudności, wspinanie się i jazda byłyby niemożliwe bez pewnej podpory. Alpejska szkoła jazdy używa jako podpory długiego, ostro okutego kija, który powinien być o tyle mocny, żeby mógł utrzymać ciężar narciarza. Kij nie powinien być krótszy od 2 metrów. Zbyt jednak długi utrudnia szybkość ruchów, a podczas jazdy w pozycji opornej drżeniem górnego końca osłabia mięśnie ręki. Najlepsze są kije bambusowe, na jednym końcu okute stalowym grotem 10 - 15 cm długości. Należy unikać uderzeń kija bambusowego o twarde przedmioty, od tego bowiem bambus pęka podłużnie. Dobrze jest również kij bambusowy przetrzeć pokostem.

Dawne kije - bambusy.
Fot. Wojciech Szatkowski

W zbiorach Muzeum Tatrzańskiego, zakurzonym i pełnym prawdziwych tatrzańskich cudów archiwum, zachowało się zdjęcie Zaruskiego jadącego „telemarkiem” z Gubałówki, opierającego się w momencie skrętu, przepraszam - łuku alpejskiego, właśnie na bambusie. Widać też od razu perfekcję jazdy starej szkoły. Dzięki bambusowi Zaruski dokonał na nartach trudnych zjazdów z Koziego Wierchu, Zawratu, Kościelca, Polskiego Grzebienia, stał się mistrzem alpejskiego łuku i nawet po wprowadzeniu dwóch kijków stworzył własną szkołę, polegającą na tym, że po wyjściu na przełęcz X czy Y składał dwa kije w jeden i ostro ruszał w dół. Opis takich składanych kijów pozostawił nam Aleksander Bobkowski, późniejszy prezes Polskiego Związku Narciarskiego i główny inicjator budowy kolejki na Kasprowy. Do ciężkich wycieczek, do wypraw, używano właśnie składanych kijków jesionowych. Po złożeniu dwa kijki spinano rzemykiem, po wcześniejszym ściągnięciu talerzyków. W jednym kijku musiało być wyżłobienie dla śrubki, wkręcanej w drzewo, a dla złożenia na dole był zamek. Taki kij powstały z połączenia 2 lekkich kijów, był rzeczywiście bardziej wytrzymały i nada-wał się do ostrych zjazdów w terenie. Celował w nich przyjaciel Zaruskiego, Józef Oppenheim, zwany przez przyjaciół Opusiem lub Opciem. Po osiągnięciu przełęczy spinał kije i ruszał w dół, jak wspomina Rafał Malczewski, nucąc pod nosem piosenkę „O młynareczce z małej wsi młynarz po nocy śni” lub „Antek na harmonii gra”. Słynny był zjazd Oppenheima spod wierzchołka Młynarza, czy długi zjazd z Kamienistej granią Hliny na słowacką stronę. Tam nie wystarczały lekkie kijki norweskie, trzeba było solidnego oparcia i Opuś, wierny starej szkole, składał kije do zjazdu. Zresztą bambus, poczciwy druh, przyjaciel pierwszych zakopiańskich narciarzy, uratował skórę nie tylko jemu...


Bambus ratuje Mariusza Zaruskiego...

Bambus niejednemu narciarzowi uratował życie i zdrowie, nawet samemu Mariuszowi Zaruskiemu, gdy po lodzie spadał do Czarnego Stawu Gąsienicowego... Spadał w dół z ogromną prędkością, prawdziwa była to śmiertelna jazda, jak pisał o takich chwilach Zaruski, ale uratował go od śmierci właśnie bambus. A było to tak: Od razu poczułem, że zaczynam jechać, to znaczy spadać. Zrozumiałem, że leżę na podłożu lodowym,, że pochyłość dalej jest coraz większa, żlebik urywa się na dół pionowymi ścianami itp., słowem w mgnieniu oka uprzytomniłem sobie wszystkie okropności sytuacji, w której się znalazłem...Pierwsza myśl: stój, stać, zatrzymać się! Ale jak? Narty leżą na lodzie bezwładnie. Wykręciłem się więc twarzą do lodu i „pazdury”, zamknięte w grubych rękawicach, wpiłem w podłoże. Skutek był taki, jak gdybym po szkle wodził palcami... Rozpacz. Stój, stać - krzyczał mi instynkt samozachowawczy do ucha. Jechałem już bardzo szybko...A może to rzecz się dzieje już na tamtym świecie? Nie, niedorzeczność, Czarny Staw przede mną, lecę do Czarnego Stawu, niezawodnie już spadłem ze ściany! Dobrze mi jest, głową wyżej, nogi niżej, ale cóż tam szoruje i dzwoni nade mną ? Oglądam się: kij, mój własny, rodzony kij, wzruszony widocznie moją niedolą popędził za mną, a że był mniejszy i bardziej śliski, więc mię dogonił! Poczciwy i zacny kij! Mam go i dzisiaj na miejscu honorowym. Sięgnąłem ręką po niego, po chwili miałem go już pod pachą i prułem śnieg z całej mocy. Impet był jednak tak wielki, że pomimo hamowania jeszcze kęs spory przeleciałem w tej pozycji, zanim czując, że pęd opanowuję, zmieniłem chwyt kija i stanąwszy na nogi, nie zatrzymawszy się jednak ani na chwilę, zjechałem część drogi poprzecznie, wówczas, wciąż jeszcze będąc w mocy pierwotnego rozpędu, skierowałem dzioby nart ku dołowi i po paru zakrętach stanąłem przy Czarnym Stawie. Uuf! dobra była jazda, trochę tylko za prędka! Gorąco...! Uczestnicy (czki) wycieczki widzieli mój upadek i ze szczerym przerażeniem stwierdzili, że ze mnie już trup albo, w najlepszym razie, nieboszczyk. Jakże byli zdziwieni, gdy, wyjrzawszy u góry ze ścian progu, spostrzegli owego nieboszczyka, stojącego na nartach i zapalającego papierosa!

Podczas przejścia z Romanem Kordysem przez Polski Grzebień, bambus po raz wtóry uratował Zaruskiego. Ruszyła mu bowiem spod desek lawina... - Huk trzęsienia ziemi. Tupot niezliczonych stad bawołów w szalonym popłochu pędzących na oślep. Łomot, świst i warczenie... Lawina! Na mgnienie oka wydało mi się, że spadam, a wraz ze mną świat się wali w przepaść. Wnet jednak spostrzegłem, że stoję na miejscu, od nóg moich, przede mną, za mną, i wyżej wszystko ruszyło i w nieokiełznanym pędzie leciało w dół na kształt potężnego potoku leciało, kotłując się, bałwaniąc, tocząc olbrzymimi kłębami, buchając wulkanami śniegu ku niebu. Rzuciłem okiem za siebie i ujrzałem towarzysza wycieczki głową na dół, nartami do góry, spadającego w ślad za lawiną. - Kij pod pachę! - krzyknąłem ile głosu w piersi. Jak widać życie pierwszych narciarzy nie było monotonne: lawiny, kurniawy, upadki na szreni i szusy w puchu, oczywiście z bambusem w ręku, dopełniały żywota narciarskiej braci. Doświadczenie z lawiną pod Polskim Grzebieniem nie poszło w zapomnienie.

Stanisław Barabasz na nartach.
Fot. Z archiwum rodziny Barabaszów

Na organizowanych przez kluby ZON TT i TTN kursach narciarskich uczono hamowania bambusem na stromym zboczu. Jednak powoli czas „bambusa” się kończył, bowiem nadeszły...


Norweskie nowinki

Zimą 1910/11 r. pojawili się narciarze otwarcie drwiący ze szkoły mistrza Zdarskyego - Norwegowie i narciarze lwowscy, jednocześnie zwolennicy zawodów narciarskich. A dla zawodników dwa kijki były o niebo wygodniejsze od ciężkiego bambusa. Dlatego też niektórzy zakopiańczycy, pierwszy zdaje się był Henryk Bednarski, wzorem Norwegów i lwowiaków zaczęli używać dwóch kijków. Wywołało to wszystko w narciarskim światku wielki zamęt. Alpejczyków ogarnęła pasja. Grzmieli na całe Zakopane: ”Na skandynawskie pagórki i chaszcze może te parszywe kijki wystarczające i dobre, ale w terenie alpejskim? Ale w tatrzańskim?Jakże się obejść bez tęgiego kija, bez bambusa na oblodzonych zboczach, wśród kamieni, w zaśnieżonym lesie, w stromych żlebach? Bambus niejednemu ocalił życie i niejednego uchronił przed pogruchotaniem kości. „A co uratowało Józia Oppenheima - argumentowali dalej - gdy z Kamienistej poleciał do żlebu Babich Nóg? Byłby się zabił jak amen w pacierzu, byłby z Józka placek, gdyby nie kij wielkości chojaka. Przecież właśnie ów kij osłabił siłę upadku i pozwolił na manewrowanie wśród skałek! Ładnie by Józio wyglądał z norweskimi kijkami w ręku!” - A jakże z przyciężkim workiem na plecach wykonać łuk przy zjeździe w metrowym śniegu? - dodawali terenowi praktycy i mrużyli znacząco oko. Znaczyło to tyle co „Gadaj sobie zdrów. Pójdziemy w góry, zobaczysz, do czego te twoje kijki zdatne”. Sam Tate - Kaleński chylił głowę, marszczył czoło, nie wiedział, jak spór rozstrzygnąć, komu przyznać rację... Styl- elegancja! A jak ci wór zarzuci, gdy wjedziesz na szreń, czym równowagę utrzymasz? Polecisz na pysk, i to polecisz bez widoków na poprawę sytuacji (W stronę Pysznej).

Tak to zażarcie dyskutowano nad wyższością bambusa nad dwoma kijkami. Ostatecznie zwyciężyła, o ile można tak powiedzieć, szkoła norweska, mimo to przez parę następnych lat, mniej więcej do wybuchu wojny 1914 r., używano bambusa i dwóch kijków równolegle. Po odzyskaniu niepodległości narciarstwo zaczęło się burzliwie rozwijać. W związku z tym wybór kijków był coraz większy, powojenne firmy zakopiańskie Zubka, braci Schiele, Bujaka ofero-wały bogaty wybór kijków narciarskich: bambusowych, tonkinowych i leszczynowych. Oto oferta firmy Stanisława Zubka na sezon zimowy 1932/33.



Kije narciarskie

Kijki leszczynowe z pętlą szeroką 2 cm., kółka podwójnie przeplatane skórą7 zł
Kijki bambus jasny z pętlą szeroką 2 cm, kółka podwójnie przeplatane skórą8,50 zł
Takie same kijki jak wyżej okucie mosiężne9 zł
Kijki bambus ciemny, okucie mosiężne10,50 zł
Kijki biegowe specjalne (tonkin i bambus ciemny)12 zł


Pojawiły się specjalne kijki dla biegaczy, bardzo lekkie, innych kijków używali zjazdowcy. Wyrabiano kijki coraz cieńsze i zgrabniejsze, dużo lżejsze, co było wynikiem zmian w technice narciarskiej. Najlepsze, bo najlżejsze były oczywiście kijki tonkinowe, ale posiadały jedną wadę - łatwo się łamały. Potem pojawił się olejny materiał do wyrobu kijków - stal. Stal wy-parła z rynku kije drewniane, głównie ze względu na wytrzymałość. Kijki stalowe robiono z rurek stalowych o średnicy zewnętrznej 13 do 15 mm i grubości ścianki 0,6 do 0,7 mm. Rurki te bywają o równej grubości na całej długości kija, bądź ciągnione stożkowato lub w formie cygara, posiadają doskonałą sprężystość i wytrzymałość. Punkt ciężkości przesunięty w kierunku rękojeści daje uczucie lekkości i łatwości władania nimi, z każdym rokiem przemysł udoskonala wyrób, wprowadzając na rynek nowości w wykonaniu samej rurki, np. o żłobionych podłużnie rowkach, celem wzmocnienia kijka, o pięknym i praktycznym uchwycie skórzanym, gumowym lub plastikowym, estetycznym talerzyku i praktycznym jego osadzeniu, odmiennych kształtach grotów. Również i przemysł tworzyw sztucznych wprowadza kijki z masy plastycznej, których właściwości nie są jeszcze dobrze znane (tekst pochodzi z roku 1957, kiedy jeszcze nie wprowadzono powszechnie kijków z żywic epoksydowych - W.S). Na temat kijów turystycznych i biegowych czytamy: - Kijek turystyczny powinien sięgać pachy narciarza. Za długi kijek będzie zawadą w zjeździe, krótki natomiast utrudniać będzie poru-szanie się po równinie i nie da dostatecznej podpory przy podchodzeniu na stoku, zwłaszcza dla dolnej ręki. Zjazdowiec używa na ogół kijków o wymiarach turystycznych, biegacz natomiast musi posiadać kijki dłuższe, sięgające do barku, a to dla umożliwienia mu silnego odbicia się. Groty w kijkach biegowych powinny być lekko wygięte do przodu, w formie pazura, ażeby długi kijek wbity w twarde podłoże nie wyłamywał się.

Naprawa uszkodzonej narty.
Fot. Z archiwum rodziny Barabaszów

Ostatnio dla użytku narciarzy - turystów i taterników pojawiły się kijki teleskopowe, ułatwiające podchodzenie, o regulowanej wysokości, łatwe do złożenia, dwu lub trzy-częściowe. Kijki są coraz trwalsze i lżejsze.

Drogi narciarzu, Jeśli będziesz kiedyś na Kasprowym w czasie Wielkanocy, koniecznie zajrzyj na Kalatówki. Tam co rok w Lany Poniedziałek organizowane są zawody retro O Wielkanocne Jajo w jeździe na starym, drewnianym sprzęcie. Zjazdy na nartach sprzed lat, z użyciem bambusa i dawnych kijków, w strojach z dawnej epoki, nie poszły w zapomnienie. I dobrze.

Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie