Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

Pracowałem na kolejce, mieszkałem na Kasprowym

Dodano: Piątek, 16 lipiec 2010 / Ilość wyświetleń: 3469- Pochodzę z Witowa. Aby dostać pracę na kolejce, trzeba było być zameldowanym w Zakopanem. Brat mieszkał w Zakopanem i dał mi swój dowód. Udało się. Aby dostać pracę, czekałem z rok. Wcześniej pracowałem prywatnie. Zacząłem pracować na kolejce w 1957 roku. Najpierw byłem jako stacyjny. Paliłem w piecu. Stanowiska konduktorskie i inne były obstawione. Potem jeden kolega, Bukowski się zwolnił - pojechał do Stanów. Poszedłem na kurs, zdałem egzamin i byłem konduktorem. Ale ja nie lubiłem siedzieć w jednym pomieszczeniu... Mi to nie imponowało. Mieszkałem na Myślenickich Turniach. Ale miałem taki pokój, co w ogóle nie było okna. Taki skromny bardzo, bardziej magazyn jako pokój, ale nieważne, spać to się przespałem. A po roku odkąd dostałem pracę, ożeniłem się. Żona pracowała w obserwatorium, miała mały skromny pokoik, i tam my mieszkali, na Kasprowym. 4,5 roku ja tam z nią mieszkałem, a ona chyba 6,5 roku.

- Jak się mieszkało na górze?

- Pokój to był taki mały, było żelazne łóżko, szafa, umywaleczka mała, jak my kupili jeszcze takie polowe łóżko ruskie i jak się go rozłożyło, i drzwi się otworzyło, a otwierały się do pokoju, to w ogóle nie było miejsca. Kuchnia była na węgiel, ogrzewanie na koks.

-To trzeba było ten węgiel i koks wywieźć, a potem jeszcze wynieść na samą górę, do obserwatorium?

- Ja bardzo dużo tego koksu nosiłem i żona też nosiła. My się dorabiali od łyżeczki. Od podstaw. Nic my nie mieli. Ona pochodzi od Tarnowa, właściwie od Tuchowa, ja z Witowa.

-Gdzie się poznaliście?

- Poznaliśmy się na Kasprowym. Ona przyjechała do pracy. Zaczęliśmy ciężko pracować, nosiłem koks. Czasem tonę koksu do obserwatorium wynosiłem w 2 i pół godziny. Brałem 80 kilo w worku i nosiłem od kolejki do obserwatorium. Oni palili jakieś 45 ton rocznie węgla i koksu. Na kolejce pracowałem, potem kupiłem parcelę tu na tym miejscu, gdzie teraz mieszkamy.

- Gdy mieszkaliście na górze, często zjeżdżaliście na dół, czy tam sobie siedzieliście?

- Często zjeżdżaliśmy, po wszystko trzeba było zjechać. Nie było kłopotu, jak kolejka chodziła, ale nie zawsze chodziła. Wtedy trzeba było chodzić. Raz z góry zjechałem, a było to we Wigilię, Orliczowa napisała mi taką długą listę, jakem to wszystko nakupił, przyjechałem do Kuźnic, przestała kolejka chodzić, bo silny wiatr. To takie były wtenczas warunki, bardzo trudne. Jużem nie szedł szlakiem zielonym, a Goryczkową, gdzie narciarze jeździli, żeby było udeptane. Szedłem tam 2,5 godziny prawie do 3 godzin.

- To i tak bardzo szybko...

- Wiało gdzieś koło 45 metrów na sekundę, śniega było tyle, że jak odpoczywałem, to plecak już się wspierał o śnieg. Miałem taką wiatrówkę harcerską, to jakem wyszedł i ją zrzucił, to stała - była tak zamarznięta i tyle mi śniega tam nabiło. Takem był zmęczony, jakbym 2 tony koksu wyniósł. Albo nawet więcej. Oni już nawet mieli stracha, że nie dojdę, i poszli mi dzwonić na dzwonku, żebym nie pobłądził, bo była mgła. Ale raczej szedłem dobrze. Ale warunki były poważne! To podejście pamiętać będę do śmierci. Przeżyłem to niesamowicie. Ale byłem zdrowy wybitnie. Za rok będę miał 80 lat, bo jestem 31 rocznik.

- Lubiliście tam mieszkać?

- To nie to, że my lubili, ale nie mielimy gdzie mieszkać. Nie było wytłumaczenia, czy chcemy czy nie chcemy.

- Długo pan był konduktorem?

- Tak, ale pracowałem też przy remontach, ogólnie mogą starzy pracownicy o mnie powiedzieć, nawet dyrektor Antoszyk, że po prostu byłem bardzo sprawny, wybitnie sprawny. Jak były narciarskie zawody międzyzakładowe, a nigdy wcześniej nie miałem biegówek, dali mi narty, to na 90 zawodników byłem 10. Nigdy wcześniej nie miałem nart. Lubiłem gonić.
Wszędzie mieściłem się w czołówce, czy przy robocie, czy przy innym. Jak były remonty czy coś, to mnie szukali specjalnie, mechanik Słowik to mnie nieraz specjalnie szukał. Co jeszcze robiłem? Bardzo dużo pracowałem w swoim życiu. Ładowałem wagony, kopałem studnie. Dużo mogłem. Nie pociłem się. Jakem gonił na tych biegówkach, przychodził taki trener Zubek, jak mnie uwidzioł, to on tak mi powiedział: "Że ja cię nie poznałem wcześniej. Byś miał takie życie. Zaciętość niesamowita. Technika żadna, a w górę leci jak pies".

- Nie myślał pan nigdy, żeby trenować?

- Ożeniłem się, urodził się syn. Urodził się w szpitalu w Zakopanem, ale potem po urodzeniu zaraz wyjechał na Kasprowy. Od razu. I tam rósł. Był tam na Kasprowym taki fotograf. Żona dawała mu stołek do siedzenia, żeby odpoczął. Nas syn tak się bał, że może spaść, że nie odchodził na krok od tego pana. Jak wyszedł na stołek, to się tak bał, że nie zszedł. Bo tak go wyszkoliliśmy, żeby nie spadł.
Mieszkaliśmy na Kasprowym 4,5 roku. Tak ciężko my pracowali, oszczędzalimy, że za 4,5 roku telo my oszczędzili, co my kupili tu parcelę. Żona też nosiła koks. Czas miałem tak ograniczony, że jak z roboty szedłem, to kupowałem kawał bułki i kiełbasy i jakem od górki Jezuitów przez pola szedł, to się zdążyłem najeść. Jakem przychodził na budowę, zrzucałem mundur, ubierałem kombinezon, i od razu do roboty. Teraz to ludzie mają dużo wolnego czasu. Wtedy trzeba było 200 - 210 godzin pracować miesięcznie. Czasem w niedzielę czy w Wigilię robota wypadła. Nie było żadnego gadania.

- Lubił pan pracę na kolejce?

- Lubię między ludziami pracować. A to jest bardzo ciekawa praca. Spotkałem raz Polaka, który przed wojną wyjechał do Ameryki. On mi powiedział, że jedzie drugi raz na Kasprowy. Opowiadał mi, że jest bardzo bogaty, że w Stanach mógł kupić najlepszy hotel w najdroższym mieście. Ale nawymyślał objechać kulę ziemską. I on mi powiedział tak, a objeżdżał kulę ziemską już drugi raz, żeby my byli dumni z Tatr naszych, że na kuli ziemskiej takich ładnych nie ma nigdzie.

A rozmowy takie trwały najdłużej 10 minut, bo kolejka tyle szła. Wiozłem też takiego gościa, który mi podczas 10 minut jazdy przepowiedział wszystko, co będzie się działo w ciągu 15 lat w Polsce. Powiedział mi tak, że komunizm przejdzie, że Niemcy się połączą, że mur rozwalą. I wszystko się sprawdziło. Powiedział mi, żebym sobie to wszystko zapamiętał. "Wszystko pan będzie widział" - powiedział mi. I wszystko wiem, bom wszystko widział. Wszystko jest, tak, jak mówił, co do słowa. Pytałem, jak to jest z kapitałem, że raz idzie w górę raz w dół. Powiedział, że na kuli ziemskiej jest kilkunastu ludzi bogatych, którzy tym regulują. Wszystko mogą. Oni rządzą walutą.
Dobrze obserwowałem ludzi. Raz wiatr wiał, my na górze czekali. Przyszło 3 panów. Dzwonią, stacyjny ich wpuścił do kierownika, a ja gadam: tajniaki idą. A oni wszyscy do mnie: "Józek, tyś głupi, niepoważny". A ja mówię: "zobaczycie". Po 10 minutach kierownik wychodzi i oni też. Mówią: "cała załoga, prosimy na dół". Kazali nam stanąć w dwóch rzędach. Przyszła jakaś pani, okazuje się, że to była Węgierka. Kierownik nam dopiero potem powiedział, że prawdopodobnie dzień wcześniej jakiś kolejarz ją zgwałcił czy coś i ona przyjechała rozpoznać tego człowieka i oni przyszli z nią. My nie wiedzieli nic. A ona nie poznała nikogo. Ludzi takich poznawałem po ubraniu. Oni nigdy nie byli jednakowo ubrani.
Jakem jeździł w kolejce, lubiłem żartować do gości. Wsiedli raz do kolejki, gadam, że rozróżniam ludzi. Stoi koło mnie gość - turysta. I gada: "A to ja panu zadam pytanie: kogo pan wiezie na dół"? Mówię do niego: "dość trudne pytanie, ale spróbuję rozróżnić". Popatrzyłem każdemu w oczy, zliczyłem, i strzeliłem mu: 19 osób wiozę duchownych, a reszta to są nieduchowni. A wszyscy byli ubrani jak turyści.. A on jak ryknął: zgadza się! bo on był księdzem, uderzył mnie w plecy. Co do jednego trafiłem! - "Ja jestem księdzem, a ja bym nie rozróżnił" - mówi. Po oczach rozpoznawałem i po ubraniach, oni byli bardziej elegancko, choć też jak turyści zwykli.