Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

Wywiad

Dodano: Niedziela, 8 sierpień 2010 / Ilość wyświetleń: 3296Urodziłem się przed wojną w Kościeliskach na Chotarzu koło Domu Ludowego. Pamiętom dokładnie, jak wojna wybuchła - bo samolot od zachodu leciał ponad las z warkotem wielkim. My - dzieci - wypadlimy, patrzeć, co się to dzieje. Starsi ludzie godali: e, będzie wojna, bo to nie polski samolot. Ne i za jakie 2 godziny od Witowa, od Rysulówki maszerowali Niemcy z rowerami; pchali je, bo błota były strasznie wielkie. To pamiętom dokładnie, w czasie wojny chodziłem do skoły w Kościeliskach. Do szkoły my dzieci góralskie chodzili boso, nikt nie mioł butów. To było wygodne. Była rosa, na przełaj się chodziło. Pewnego dnia Niemcy przyszli do klasy, chodzili między ławkami i patrzyli na nas. Bo oni już wtedy mieli rozwiniętą teorię rasy nordyckiej i w planach mieli zabieranie rodzicom dzieci, które miały cechy nordyckie: jasne włosy, niebieskie oczy. Zdjęcia robili. Ludzie fotografowani byli z trzech pozycji, tworzono dokumenty. Byli opisywani: jaka budowa, jakie oczy, jako religia, czy zdolny uczeń. Znowu nocami my nie spali i płakali: Radny Boskie, a jak przydom, to co ja bedem robił? To jo już planowoł, jak to będę uciekoł do lasa i tam się będę krył w lesie...

Fot. z archiwum J. Pitoń.


Zaraz po wojnie pojechalimy na Ziemie Odzyskane. W prasie, w kołchoźnikach nagłaśniano, że Polacy odzyskali ziemie na Zachodzie, i namawiano, by się tam osiedlać Z Podhala bardzo dużo ludzi pojechało, nie tylko ludzie ze Wschodu. Tu ludzie biedowali, mieli po kawałku zagona, nie było za bardzo co jeść. Po wojnie była straszna bieda. Trza było szukać jakiegoś innego życia. Chodziłem tam do szkoły, w Radkowie k. Kłodzka. Ale potem, gdy skończyłem siódmą klasę, a nie było szkoły średniej, mama mnie tu zapisała do Zakopanego, do ogólniaka im. Oswalda Balzera, do "Liliany", bo wtedy tam w tym pięknym starym drewnianym budynku mieściła się szkoła. Zdałem maturę w 1951 roku, trzeba było na studia iść. Marzyło mi się leśnictwo. Ale na Uniwersytecie Jagiellońskim nie było już leśnictwa, wszystko przeniesione zostało do Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Nie chciałem do Warszawy. Złożyłem papiery na Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego i udało mi się tam dostać. Zrobiłem dyplom. Pracę magisterską pisałem na temat nieszczęśliwych wypadków w Tatrach.

Fot. Franciszek Spytek.


Zaroz po wojnie, jak skońcyłek studia, były nakazy pracy. Dostawało się nakaz pracy i trzeba było tam jechać...Mnie się cudem udało dostać pracę w Nowym Targu, a chcieli mi dać pracę na Dolnym Śląsku. Myślę: Rany Boskie. Jak uwidzieli moją minę, to profesor mówi: zaraz, to może zadzwonię do znajomego w Nowego Targu...I przyjęli mnie do LZS- u (Ludowe Zespoły Sportowe). Psie pieniądze, ale byłem tu... Trzeba było co dzień z Kościelisk jeździć. Według nakazu pracy miałem jechać do Oleśnicy. Tam warunki były dobre. W inny dzielnicach Polski nie było nauczycieli wychowania fizycznego. Ale myślę sobie: nie, nie, nie?To co zarobiłem, było na przejazdy i żeby bułkę kupić. Ale potem, po 1956 roku, udało mi się stamtąd zwolnić i dostałem się do pracy w ośrodku wojskowym na Groniku (Kościelisko-Kiry - przyp. red.) . To mi pomogło. I na miejscu, i warunki dobre. "Maltretowałem" pilotów: ćwiczyłęm z nimi na tych wszystkich przyrządach do kręcenia, katapultowania...Zimą narty, latem góry. Fajna sprawa. Przewodnik prowadził, ja jako taki pomocnik. I Józek Krzeptowski, znany kurier tatrzański, "Ujek" Krzeptowski, mówi mi: "zrobiłbyś se przewodnika, ja ci pomogę". I pomógł, bo wtedy trzeba było mieć 2 wprowadzających. Zrobiłem kurs przewodnicki w 1964 roku, a potem "Ujek" goda mi: "instruktora mos, przewodnika mos, jesce by się przydało, co byś ratownika zrobił, i bedzies miał sićko". I też mi pomógł jako wprowadzający. I byłek jako ratownik ochotnik. 25 lat pracy. Wcześniej, na studiach, oczywiście zrobiłem kurs instruktora narciarskiego i sternika na jeziorach mazurskich.
W Krakowie na studiach zorganizowaliśmy góralski zespół studencki, bo strasznie się nam tęskniło. Z tego się rozwinął zespół "Skalni". Tak mi się spodobało, że po powrocie, po studiach, wstąpiłem do zespołu im. Klimka Bachledy przy Związku Podhalan. Spędziłem w nim 45 lat. Potem zespół upadł, a jego miejsce powstały "Małe Klimki". Wciąż chodzę jako przewodnik. Także dla kondycji.
Już od dość długiego czasu zbieram opowiadania, gawędy. Najpierw słuchałem tego, co opowiadali starsi przewodnicy. Przeważnie to były takie opowiadania z humorem. Downiej to się słuchało. Starsi opowiadali młodszym. To zapisywałem. A jak brakło, to sam kombinowałem. Wpadła mi jakaś myśl, to wokół niej opowiastkę wymyślałem. Brałem udział w Sabałowych Bajaniach, ze 30 nagród tam dostałem. A potem, jak się tego nazbierało, to mi się udało książkę wydać - jedną, drugą, piątą?. Być może niebawem ukażą się te gawędy w wydaniu zbiorowym.