Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

36 lat przepracował na kolejce

Dodano: Czwartek, 6 styczeń 2011 / Ilość wyświetleń: 3380- Kiedy zaczął pan pracę na kolejce?

- Okres okupacji pracowałem w lesie, na kolejce też jeździłem. Akurat nasz kierownik kolejki zaproponował mi w 1945 roku, zaraz po wojnie, pracę na kolejce. Zacząłem pracować 8 sierpnia 1945 roku. Jestem ostatnim najstarszym z żyjących, który pracował na kolejce. Jest jeszcze jeden, ale on przyszedł pół roku po mnie - Stasiu Pieron. Pracę zakończyłem w 1992 roku, gdy poszedłem na emeryturę. Pracowałem w sumie 36 lat, ale miałem przerwę, bo byłem wyznaczony do otwarcia kolejki na Szyndzielni i tam w Bielsku jakiś czas zostałem. Potem wróciłem. Mieszkałem 8 lat w stacji na Myślenickich Turniach. Pierwszy okres to był ciężki. Było nas tylko 16 pracowników. Nie było ochronnych ubiorów, trzeba było w swoich prywatnych pracować.

Na Kasprowym Wierchu. Foto - Stopka. Fot. A archiwum W. Nowaka


Jeździłem jako konduktor. Wtedy jeszcze nie było bileterów. Trzeba było samemu sobie otwierać drzwi, wpuszczało się pasażerów - 30 osób, zamykało się drzwi, i jeździło się. Najgorsze było to, że nie było żadnego zaplecza, tylko pozostałości z okresu okupacji. Wszystko się rozpadało. Rolki się jeszcze utrzymywały, a potem człowiek jechał wagonem, a tu kapeć się robił, dymiło się, trzeba było wolno przyjechać do stacji, i bez przerwy wymieniali. Potem używano opon z czołgów. A potem ruszyła produkcja. Ale to wszystko trwało. Ciężko było. Mycie wagonów, sprzątanie - wszystko we własnym zakresie. Człowiek przynosił swoje rzeczy stare podarte i czyścił wagon. Tuż po wojnie ruchu nie było dużego, potem, jak przyszła zima - nieco się zwiększył. W 1946 roku był większy, ale jeszcze raczej jeździliśmy sami - konduktor wpuścił sobie komplet, dał sygnał i ruszał.
Urodziłem się w Kuźnicach, obok kolejki. Tak jak i Staszek Pieron. Pamiętam, jak budowali kolejkę. Mój starszy braciszek, już nieżyjący, też ze mną pracował.

- Jak wtedy wyglądały Kuźnice? Były jeszcze domy, ludzie tam mieszkali?

- Były, są jeszcze, jak się idzie na Kalatówki. Dawniej należały do tych, którzy kiedyś wydobywali rudę żelaza w Jaworzynce. Później zaczęli budować kolejkę. Przyglądaliśmy się jako dzieci.

- Były to ciekawe czasy, gdy oblicze Kuźnic zupełnie się zmieniało...

- Pamiętam zawody - zawodnicy wychodzili na Kasprowy na nogach, bo tam była trasa zjazdowa. Pamiętam, że któryś z zawodników zabił się, ponieważ wpadł w drzewo. Pamiętam skoki w Jaworzynce. Była tam skocznia. Rozbieg był sztuczny, z drzewa. Pamiętam, jak orkiestra grała podczas zawodów... Były tam rozgrywane nawet Mistrzostwa Polski. Dopiero później wybudowali skocznię na Wielkiej Krokwi.

- Wojnę spędził pan w Zakopanem?

- Tak, pracowałem w lesie. Uciekaliśmy, chroniliśmy się przed Niemcami, łapanki były. Gdy lało tośmy w domu siedzieli. Ale jak była pogoda, pracowaliśmy po kilkanaście godzin. Niemcy pilnowali, ale w lesie byli nasi, Polacy.
Jeżeli chodzi o kolejkę, to też Polacy obsługiwali, tylko kierownictwo było niemieckie. Nas wywozili kolejką. Narty trzeba było Niemcom oddać, ale ja nie oddałem, tylko schowałem. Dorobiłem sobie znaczek - przypaliłem sobie narty. W czasie wojny deptaliśmy trasy na Kasprowym. Niemcy organizowali zawody. Zima była piękna, wspaniała. Okres okupacji można było szusować prosto, tyle było śniegu. Płacili nam.
Pamiętam taki dzień, kolega mój powiedział mi: będziesz wiózł "Ognia". On wtedy się ożenił i zrobił sobie wycieczkę na Kasprowy Wierch. Przy takiej pięknej słonecznej pogodzie. Tam posiedzieli troszkę i zjechali. Byli po cywilnemu.
Zimą nie mieliśmy butów. Pamiętam taki dzień: kolejka jeździła tylko do Myślenickich Turni. Premier Cyrankiewicz wtedy jechał. Pyta nas, czy może odwiedzić maszynownię. Zaprowadziliśmy go do kolegów maszynistów. Zobaczył, jak pracują konduktorzy - w zimnie, bez odpowiednich ubrań. A co, nic nie macie? Załatwię. Załatwił nam filcowe buty i kożuchy. Mieliśmy ciepło.
Zacząłem jako konduktor, później pracowałem jako maszynista. Jeździłem też na nartach, startowałem. Utworzyliśmy klub sportowy. Startowaliśmy we wszystkich ważnych zawodach, Mistrzostwach Polski, i innych. 20 lutego 1948 roku złamałem nogę w udzie, w czterech miejscach. Było to na trasie Fis 1. 9 tygodni wisiałem na wyciągu.

W. Nowak w czasie zawodów. Fot. R. Serafin. Fot. Archiwum W. Nowak


Ostatni raz startowałem na Mistrzostwach Polski w 1953 roku w Szczyrku. Żałoba była, bo Stalin umarł. Nie miałem dużo czasu na treningi - raz w tygodniu, bo pracowałem... Ale jakoś ciągnąłem też sport... Zakończyłem starty w 1954 roku.
Mieszkałem 8 lat na Myślenickich Turniach. Ciężko było. Gdy trwały remonty - to na nogach trzeba było chodzić. Kiedyś zerwało wagon, poleciał poniżej Palca. Hamulec zadziałał, ale droga hamowania była długa. Nie było wtedy pasażerów, bo to była jazda kontrolna.
Pamiętam takie oszronienie, że lina ciągnąca była aż na ziemi. Nie dało się nic zrobić. W dodatku była taka straszna mgła, szliśmy po pas śniegu, zboczyliśmy, wyszliśmy na grań, kolega zaczął dzwonić na dzwonie. Pomalutku odwijaliśmy linę z lodu...

- Jak mieszkało się panu na Myślenickich Turniach? Wysoko, samotnie...

- Ciężko było. Gdy wiatr się zbliżał, dzwoniłem do szkoły, by zwalniali nam dziecko, by zdążyło wyjechać ostatnia kolejką. To było ciężkie życie, ale przeżyło się 8 lat...

Pamiętam też takie zdarzenie, gdy byłem konduktorem: ostatnia jazda, 300 osób zostało na górze, Cyrankiewicz też został. Zszedł na nogach, sprowadzili go goprowcy. On był stałym bywalcem na Kasprowym Wierchu. Wtedy był taki silny wiatr, że nie dało się zwieźć ludzi. Spali tam na stołach, w restauracji, ja spałem w łazience, w wannie... Przyszedł zausznik Cyrankiewicza, by go połączyć z kierownikiem. Mówi: - "Proszę bardzo." - "Jak nie uruchomicie kolejki, to pana jutro już nie będzie" - wygrażał. A kierownik na to: - "Jak pan taki mądry, to niech pan zatrzyma wiatr!"
Pamiętam, jak przyjechał prezydent Finlandii. Wszędzie obstawa, chodzili, kontrolowali, maszynownię, czy nie ma bomby... Naszego ojca świętego nie woziłem, bo już jako maszynista pracowałem, tylko widziałem, jak jeździł. Koledzy zawsze go poza kolejką wpuszczali.

- Czy na kolejce praca była ciężka?

- Mieliśmy taką pakę, jeśli chodzi o pracowników, że nie mogli nas rozgryźć. Rano jak przychodziliśmy, zawsze polityka była. Ale partyjnych mieliśmy tylko pięciu. Ci bez przerwy nas atakowali, dlaczego kolejka jest taka nieideowa. Byłem przewodniczącym rady zakładowej, namawiali mnie, ja mówię: "a co mi to da? I tak maszynistą jestem i dalej będę maszynistą", dajcie mi święty spokój. Kierownik nasz był partyjny, a reszta to nikt nie chciał. A czasy były ciężkie. Teraz młodzież jeździ na wakacje, za granicę, zwiedza. Myśmy nigdy nie jeździli na wakacje. Nie stać nas było, ciężko było. Było nas czterech, później umarł jeden braciszek, gdy miał 5 lat, i zostało nas trzech. Tata budował kolejkę, później pracował przy nartostradach. Skończyłem szkołę, wojna wybuchła. Miałem iść do budowlanki, ale te plany wzięły w łeb. A po wojnie już trzeba było coś zarobić. A Zakopane to była dziura...

Ludzie kochali tę pracę i pilnowali jej. Jeden drugiemu pomagał. Woziliśmy węgiel, koks na Kasprowy, wszystko trzeba było wozić. Teraz praca jest dużo łatwiejsza. A wymiany lin... to dopiero było. Nie byłem tylko przy jednej wymianie. Wszystko sami robiliśmy. Trzeba było mieć wszędzie oczy. Rano trzeba było wyjść, posmarować, a tu bije lodem. To myśmy robili, maszyniści. Przeszło, minęło... Wspominam tę pracę bardzo dobrze. Mam pamiątkę - linę...

- Kiedy ostatni raz jechał pan starą kolejką?

- Było to podczas pierwszego spotkania na Kasprowym oraz mszy świętej odprawionej na szczycie. Nową nie jechałem, choć miałem zaproszenie na inaugurację. Ze względu na serce przeniosłem się do Rabki.

- Bardzo dziękuję za rozmowę.